Artykuł prasowy o Andrzeju Goduli


Tekst: Jerzy Filipiuk; Dziennik Polski.

 

Przez 25 lat startował w wyścigach samochodowych, zdobywając 14 tytułów mistrza, 3 pierwszego i 2 drugiego wicemistrza Polski. Potem jego sportowym hobby stało się latanie: najpierw na paralotni, później na szybowcu, a następnie samolotem.  Krakowianin Andrzej Godula, kiedyś demon szybkości na szosie, a dziś amator podniebnych podróży, podkreśla: - Jestem pasjonatem tego, co robię. Nigdy nie robiłem tego, czego nie lubię.

Jako kierowca samochodowy zaczął się ścigać w 1974 roku. Już jako student AGH w Krakowie (jest elektronikiem z wykształcenia) uzyskał licencję kierowcy rajdowego, potem wyścigowego. W okresie rajdowym miał do wyboru malucha albo trabanta. Postawił na trabanta 601. - Z fabrycznych 23 koni mechanicznych po dziesięciu latach pracy doszedłem do 66 KM - chwali się.

W latach 1986-1999 8 razy był mistrzem Polski w wyścigach górskich i 6 razy w wyścigach płaskich. Ponadto dwukrotnie był wicemistrzem kraju w wyścigach górskich i raz w płaskich (w tych ostatnich dwa razy sięgał też po brązowy medal MP). Sukcesy odnosił jeżdżąc kilkoma samochodami: formułą ester 1300, formułą mundial 1600 i formułą E - 2000.

Nauka pokory

Uczestniczył w setkach wyścigów, wygrywał wiele zawodów. Pytany, które z nich najbardziej utkwiły mu w pamięci, nie wskazuje na jakieś spektakularne zwycięstwa. Wręcz przeciwnie: - Jako człowiek walki najbardziej zapamiętałem te chwile, w których Pan Bóg karał mnie za zbytnią pewność siebie. Na przykład, gdy byłem już kilkukrotnym mistrzem. Tego roku wygrałem pierwsze trzy wyścigi. Przed czwartym niepotrzebnie rozebrałem skrzynie biegów, żeby ją naprawić. Nie zdążyłem tego jednak zrobić i nie wystartowałem do wyścigu, zabrakło 15 minut. Następnego dnia była piąta eliminacja. Podczas dojazdu na pola przedstartowe zderzyłem się z kolegą, uszkadzając samochód i wyścig oglądałem jako kibic.W kolejnej eliminacji startowałem z pierwszego pola, ale po kilku okrążeniach zepsuł się gaźnik, potem zablokowała linka gazu. To awarie, które nie miały prawa się zdarzyć. Wyścigu nie ukończyłem. To mnie nauczyło pokory wobec zjawisk, które nie do końca są przez nas zrozumiałe.

Po latach samochodowej rywalizacji zaprzestał startów. - Znudziły mi się wyścigi. W dodatku zaczęły się w nich pojawiać duże pieniądze. To powodowało, że ktoś kto kupił drogie auto, z założenia był zwycięzcą, bo w tej samej klasie mogły jeździć różne samochody - mówi.

W tym czasie w Polsce zmienił się ustrój, można było mieć paszport w domu, jeździł więc po świecie. Odpoczywał, ale zaczynało mu brakować adrenaliny, stresu, ciągłej walki, do czego wcześniej tak przywykł. Zaczął szukać czegoś, co zastąpiłoby mu wyścigi. I znalazł. Całkiem przypadkiem, w górach, gdzie zobaczył ludzi latających na parolotni. Już kilku dni później rozpoczął kurs parolotniowy.


Parolotnia i szybowiec

Jego nauczycielem był znakomity instruktor, trzykrotny wicemistrz Polski, Leszek Mańkowski. Pod jego okiem odbywał pierwsze loty w Bassano koło Florencji, parolotniowej mekce. - Tam wiatr wieje zawsze od morza, można więc latać godzinami - podkreśla. Latał 6-7 lat, z reguły na parolotni bez silnika, rekreacyjnie. Najwyższe przewyższenie (różnica między maksymalną wysokością lotu a wysokością terenu startowego) jakie uzyskał, wynosiło 1,5 km.

Loty parolotnią kosztowały go jednak "trochę zdrowia", dlatego 3 lata temu przesiadł się do szybowca. Znowu trafił na znakomitego instruktora - Jacka Barskiego. - Szybowce to coś najwspanialszego - podkreśla. I tłumaczy: - Nie ma silnika, liczą się czyste umiejętności. Jest cicho, pełny kontakt z naturą - zaznacza. "Wreszcie w powietrzu mogłem się poczuć swobodnie, latać z ptakami, kosztować błogosławionej ciszy i wspaniałych widoków. Po latach spędzonych wśród wspaniałych, ale niezwykle hałaśliwych samochodów, cisza jest dla mnie tym, co cenię najbardziej" - deklaruje na swojej stronie internetowej.

Potem wpadł na pomysł, by zostać pilotem samolotowym. W połowie 2010 roku rozpoczął szkolenie na licencję pilota turystycznego PPL(A) - Private Pilot Licence (Aeroplane), która umożliwia pilotowanie na terenie całej Unii Europejskiej samolotów o dopuszczalnej masie startowej do 5700 kg. Kurs praktyczny składał się z minimum 45 godzin lotów, w tym 35 z instruktorem i 10 godzin lotów samodzielnych, w tym 5 godzin lotów długodystansowych. Sztuki latania uczył go kolejny świetny instruktor Roman Szymański.

Własny samolot

W maju 2011 roku, już 2 dni po zdaniu końcowych egzaminów, kupił sobie jednosilnikowy, dwuosobowy, ultralekki samolot SkyRanger, zaprojektowany we Francuskim Instytucie Lotniczym w Tuluzie, o prędkości przelotowej 130-150 km/godz., nieprzekraczalnej 195 km/godz., mogący dzięki krótkiemu startowi i lądowaniu korzystać z niedużych i nieutwardzonych lądowisk. - To jeden z najbezpieczniejszych samolotów świata, świetny samolot szkoleniowy. To także jeden z najtańszych samolotów. Kosztuje, w przeliczeniu, 120-150 tysięcy złotych, ale ja za maszynę z 2007 roku zapłaciłem mniej - mówi.

Gdy tylko ma czas i ochotę, przyjeżdża na lotnisko w Pobiedniku Wielkim, wsiada do samolotu i odlatuje. - Latam po całej Polsce. Samolot służy mi do oglądania tego, czego nie widać z ziemi. Bardzo lubię oglądać i fotografować zamki, kamieniołomy, rzeki... Jako kierowca nie dostrzegałem piękna natury, bo zbyt szybko się przemieszczałem. Cieszy mnie przebywanie na lotnisku, latanie. W powietrzu odpoczywam - przyznaje. I dodaje: - Bardzo wielu kierowców przesiada się do samolotu. Jeśli ktoś przez lata karmił się adrenaliną, to nie może jej nagle przestać "jeść".

Jako kierowca rajdowy i wyścigowy wiele razy przeżywał trudne chwile, kilka razy dachował. Jako pilot nie bywał, na szczęście (odpukać!) w wielkich opałach. Co ciekawe, sam przyznaje, że nie boi się latania. - Ja nie mam poczucia strachu. To wynika z 25-letniej jazdy samochodem w wielu wyścigach. Latanie to zajęcie dla rozsądnych ludzi. Staram się słuchać mądrzejszych od siebie. Chcę, żeby mnie nauczyli oceny ryzyka, co mi wolno, a czego nie. To dla mnie najtrudniejsze zadanie. Latając trzeba mieć dużo pokory wobec zjawisk atmosferycznych - przyznaje. I opowiada o... dwóch workach, jakie ma każdy młody stażem pilot: - Jeden worek jest pełen szczęścia, a drugi jest pusty. Ten drugi wypełnia się doświadczeniem. Pilot z czasem wyczerpuje limit szczęścia i zbiera doświadczenie. Pytanie tylko, czy najpierw opróżni się pierwszy worek czy napełni drugi. Ja mam nadzieję, że worek doświadczeń napełni się zanim ten ze szczęściem się opróżni.

Firma tuningowa

Od 1976 roku prowadzi firmę w Niepołomicach Godula Moto Sport, jedną z najstarszych, najbardziej renomowanych i najlepiej wyposażonych firm tuningowych w Polsce (podzielona jest na dział mechaniczny, elektroniczny i badawczo-rozwojowy). Firma zajmuje się też m.in. pełnym serwisem sportowym, obejmującym swoim zakresem przygotowanie samochodu do sezonu sportowego i jego obsługę w czasie zawodów. Z usług w firmie korzystali tak znani zawodnicy jak Janusz Kulig i Leszek Kuzaj. Godula Moto Sport współpracuje z wieloma firmami w kraju i na świecie oraz uczelniami i placówkami naukowymi.

- W prowadzeniu firmy bardzo mi pomaga żona, która ukończyła Politechnikę Krakowską. Zajmuje się stroną dokumentacyjną i kontaktami z klientami, którzy często są zaskoczeni jej wiedzą techniczną. Kiedy byłem kierowcą, też mi pomagała. To podstawa, żeby dzielić z kimś swoje zwycięstwa i porażki. Dorota jest dobry duchem, który czuwa nade mną. Pogodziła się z tym, że często mnie nie ma w domu - podkreśla były kierowca, dziś lotnik, lubiący kiedyś podwodne pływanie i rajdy samochodowe, a do dziś uwielbiający jazdę na nartach. Ciągle jest w ruchu, ciągle jest zapracowany, ciągle go gdzieś niesie. Ale kocha to, co robi. Nie można mu się więc dziwić, gdy mówi: - Jestem szczęśliwym człowiekiem.

Do góry